Tuesday, January 10, 2006

Ameryka Srodkowa – podsumowanie


Mamy wrazenie ze geograficznie zwiedzalismy do tej pory Ameryke Srodkowa. Ale wedlug miejscowy Kuba to Karaiby I zadna Ameryka Srodkowa, Meksyk nalezy do Ameryki Polnocnej, a Panama do Ameryki Poludniowej. Dziwne to troche dla nas I ma bardziej moim zdaniem uzasadnienei polityczne, bowiem Meksyk nalezy do NAFTA, a Gwatemala, Honduras, Salwador, Nikaragua i Kostaryka tworzyly niegdys wspolne panstwo I do dzis pielegnuja swoja dawna tradycje wszydzie zaznaczajac ze naleza do Ameryki Srodkowej. Poczawszy od tablic rejestracyjnych samochodow przez paszporty a na produktach spozywczych na ktorych widnieje wyrazny napis¨: Producto Centroamericano. ¨ Panama zas zaliczana jest do Ameryki Poludniowej poniewaz przez dlugi czas byla czescia Kolumbii. Dla mnie jednak geograficznie Panama to Ameryka Srodkowa i nie zmienia to zadne deklaracje polityczne meiszkancow innych panstw czy ich rzadow.


Wszystkie te kraje laczy wiele:

Srodki transportu - Od Kuby do Panamy z wylaczeniem Meksyku jako srodek transportu kroluja amerykanskie tak zwane Chicken Busy, czyli autobusy szkolne made in USA. Zmieniaja sie tylko szczegoly, np w jednych krajach pomocnicy keirowcy wisza w drzwiach wejsciowych informujac ludzi dokad sie udaja, nie tylko poza miastem ale nawet autbusy miejsce maja naganiaczy, ktorzy gdyby pracowali w Warszawie, wykszykiwali by: “Pulawska Pulawska, Plac Konstytucji, Ursynow” Bardzo mi sie to podoba i sadze, ze taki system pomocny bylby tez w Polsce. Trzeba by najpierw sprywatyzowac transport publiczny w miastach kompletnie. Zreszta widac jak transport prywatny `potrafi swietnie funkcjonowac w opisywanych krajach, gdzie w miare tanio i szybko mozna przemieszczac sie miedzy miejscowosciami a takze po aglomeracjach miejskich. Prowie wszedzie w czasie postojow pojawia sie mnostwo sprzedawcow, ktorzy oferuje tak zwane mydlo i powidli. Jedynie w Meksyku, Belice i Kostaryce sprzedawcow nie ma. Najwieksza ich ilosc pojawia sie w Salwadorze, gdzie po prostu przezs autobús przechodza tabuny sprzedawcow, co jest zreszta wygodne, gdy pragnie sie cos zjesc lub ciegos napic. W Salwadorze tez jest najbardziej zaciekla walka o klienta. Wchodzac na dworzec zostajesz zaatakowany przez tabuny naganiaczy, przenajmniej w San Salwador, bo na prowincji jest zupelnie spokojnie i kulturalnie pod tym wzgledem. Autobusy pomalowane sa w niesamowite kolory, czesto ozdobione symbolika religijna, poloczona z roznymi salami np. Bog mnie prowadzi i tym podobnymi.

Autostop – na Kubie platny ale bardzi tani i zorganizowany w 90% przez panstwo, w Meksyku najlepszy. chyba i bezplatny poza gorzystymi rejonami Chiapas. Ludzie biara cie bo jestes dla nich ciekawym przybyszem z Europy staraj sie pokazac z jak najlepszej strony. W Meskyku stopowac mozna nawet na drodze adludnej po ciemku i cos sie zatrzyma co Jean nawet w Europie po prostu nie do pomyslenia. W Belice stop moze byc trudny ze wzgledu na bardzo mala ilosc stacji beznynowej, na zwyklej drodze stalismy 1m5 godziny i nikt nas nie wzial. Sadze ze na stacji wygladaloby to inaczej
W Gwatemali stop nawet na stacji beznynowej jest rudny, bo tutaj kazdy prawie swiadczy uslugi transportote za pieniadze. Ale tez udawalo nam sie zlapac stopa na zwyklej drodze. Stacje beznynowe sa tutaj jednak dosyc marne i czesto puste co tez bylo problemem w Meksyku. Salwador ma swietna siec drog i bardzo dobre stacje beznynowe z ktorych mozna dosc szybko odjechac. Momentalnei tez zlapalismy stopa z granicy. W Hondurasie zlapalismy stopa na stacji po 5 minutach pytania, ale w czesci kraju drogi nawet nie maja asfaltu i kraza po nich tylko prawie autobusy wiec o stopie mozna zapomniec tam. Nikaragua jest rajem dla autostopowiczow, niby ot najbiedniejszy kraj w Ameryce Srodkowej nie liczac komunistycznej Kuby, ale w duzej czesci kraju ma swietne stacje jak w Europie i przemilych ludzie ktorzy bez problemu wszydzie cie zabiora jesli jada w tym kierunku. Nie ma tu platnych pickupow jak w Gwatemali i duzo dobrych prywatnych samochodow. W Kostaryce bez problemu zlapalismy stopa na granicy do San Jose. Ale byl do Salwadorczyk. Reakcje na stop sa tutaj raczej czasem podobne jak w Europie, np ludzie boja sie otworzyc okna samochodu , albo wogole odwracaja glowe, i proble jest taki ze tne kraj jest tak slabo zaludniony ze znalezienie kogos kto jedzie daleko w twoim kierunku jest bardzo trudne, momo ze jest to jednej z najbogatszych krajow regionu, siec drog ma fatalna, czast barak jest tu asfaltu. W Panamie stopa nie probowalismy wiec trudna nam powiedziec.
Generalnie mozna powiedziec z na stacji beznynowej zabierze cie wszedzie prawie kazdy jesli jedzie w twoim kierunku w kazdym kraju, problemem jest to ze tutaj ludzie nie przemieszczaja sie na wielkich odelglosciach. Tiry robia czasem tylko 50 km. Oczywiscie moglismy np w meksykanskim stanie Chiapas zlapac stopa na panamerykanie az do Salwadoru ale jak na zlosc na panamerykanie w Gwatemali kiedy sotpowalismy juz do Salwoadoru jakos kierowcy z tego kraju zniekneli mimo ze bylismy 150 km od granicy. W Ameryce Srodkowej w przeciwienstwie do Europy podrozuje sie z ludzmy bogatymi raczej i mozna powiedziec wbrew bzdurom opisywanym przez Lonely Planet ze stop jest naprawde bezpieczna forma podrozowania jesli sie jedzie od stacji do stacji beznynowej. Na pewno lepsza niz wsiadanie do busu na dworcu w San Salwador gdzie bo zakurzonym klepisku pelzaja inwalidzi wojenni pozbawieni konczyn a 30 naganiaczy stara sie przekonac do swojego autobusu i musisz w koncu ktorem oddac swoj bagaz by ten schwal go do luku bagazowego lub zniknal z nim za rogiem.

Policja – jest strasznie mila i usluzna. Wszystkie kraje promuja ostro turystyke. Jedynie w San Salwadorze, Hondurasie i Kostaryce spotkalismy sie z pewnymi niemilymi akcentami, o ktorych pisalismy, ale nie stanowia one jakiegos znaczacego faktu wartego dlugiego rozpisywania sie. Tutaj zapewne polska policja moglaby sie duzo nauczyc od swoich latynowskich kolegow.

Piekno krajobrazu – istnieja w tym regionie kraje mocno przereklamowane z tlumem turystow i miejsca przepiekne turystow prawie pozbawione. Do miejsc srednio ciekawych krajobrazowo zaliczylbym Kube, ktora jest oczywiscie ladna wyspa ale taka Panama, w ktorej jest bardzo malo turystow bije Kube pod tym wzgledem na glowe. Zaznaczam ze na Kubie nie widzielismy wschodu wyspy i jej polnocnej czesci o ktora tylko nieznacznie zachaczylismy. Pylwysep Jukatan poza pieknymi plazami w Tulum i oczywiscie wartymi do zobaczenia ruinami Majow jest dosc nieciekawy krajobrazowo. Najpiekniejsze w Meksyku jest stan Chiapas z pieknymi zielonymi gorami i kolorowymi wioskami niemilych jednak Indian Belize poza swoja wschodnia czescia przy granicy z Gwatemala tez jest nizinne i zupelnie nudne. Belize nei ma tez tak naprawde przepieknych plaz, poza jakimis drobnymi wyjatkami, co potwierdzil nasz host w Belize City. Ma za to sliczne akweny gdzie mozan nurkowac z wielkimi rybami i podziwiac kolorowe wyspy pelne pieknych drewnianych domkow. Gwatemala jest przepiekna prawie w kazdym swoim zakamarku i bardzo gorzysta, mniej ciekawe jest nizinne wybrzeze Pacyfiku. Salwador ma wszystko w pigulce, piekne plaze, wyulkany gory i niziny, ale prawie zero lasow, ktore zostaly wykarczowane. Nie ma tutaj jednak prawie turystow. Honduras poznalismy bardzo slabo ale jego czesc poludniowa jest bardzo ladna cala gorzysta i zielona. Niakaragua to kraj pieknych wulkanow i niesamowitych wielkich jezior z wyspami. Kostaryka jest podobnie piekna jak Gwatemala. Niestety plaze maja kolor szary a nie zolty, przynajmniej na wybrzezu Pacyfiku. Panama ma gory, prawdziwa jungle, i przepiekne wyspy San Blas, kanal i najpiekniejsze miasto Ameryki Srodkowej Panama City. Jesli bym mial ukladac ranking krajow pod wzgledme ich ciekawosci pod wzgledem oczywywiscie tylko tego co zobaczylismy to na pierwszym miejscu wymienilbym 3 kraje: Gwatemala, Kostaryka, Panama, oczywiscie nei zapominajac ze tak pieknych plaz jak w Meksyku nei widzielismy nigdzie indziej)

Niebezpieczne zwierzeta i inne robactwo – naprawde nie ma sie czego obawiac. Te kraje nie sa tak dzikie jakby moglo sie wydawac. W wielu miejscahc niebezpiecnze weze zostaly po prosty pozabijane i chowaja sie tam, gdzie czlowiek nie zaglada. Nad morzem w kzdym kraju pod wieczor zaczynaja swoj koncert komary lub inne muszki. Najgorzej od tym wzgledem bylo w Kostaryce. Ale naprawde i tak byle zszokowany ze w takiej selwie w Tikalu nic wlasciwie nas nei gryzlo w czasie dnia. Nie spotaklismy tez na swojej drodze niebezpiecznycgh pajakow czy skorpionow. Zaznaczam jednak ze nie wjezdzalismy do najdzikszych rejonow Hondurasu i Nikaragui, pokrytymi lasami deszczowymi, gdzie pewnei nei jedna niespodzianka czeka na turyste.

Ceny – najtanisze piwo jest Nikaragui po mniej niz dolar za litr. W Meksyku i Gwatemali za 1 dolara kupuje sie malutkie piwo 0,3. Najdrozdze autobusy sa w Meksyku gdzie za 2 godzinna jazde placi sie 7 dolarow, najtaniej jest w Salwadorze gdzie za ten sam odcienek placi sie 1,5 doplara. Naprawde nie wiem jak oni to robia. Zeby cos porzadnie zjec trzeba Meksyku wydac 3 dolary, w Gwatemali 2 a najtaniej jest w Nikaragui gdzie wystarczy 1 dolar, zeby sie najesc. Najtaniej spalismy w San Pedro la Laguna za 1,2 $ od osoby a najdrozej za 5 dolcow od osoby na wypie Cay Calker w Belize. Naprade oplaca sie zabrac namiot bo wtedy mozna zaoszczedzic duzo i zamiast wydac po 10 dolcow od lebka w drogich miejscach zejsc na 3 dolary rozbijajac namiot. Standardowa cena za nocleg w hostelu w dormitorio sa wlasnie 3 dolary od Meksyku po Nikarague. W Kostaryce jest drozej pewnei ale tma spalismy za darmo.

Bandytyzm, zlodziejstwo – na szczescie do tej pory sie nie spotkalismy. Najbardziej balismy sie w Gwatemala City, San Salwador, Tegucigalpa i Belize City i Colon ale na szczescie nic sie nie stalo. Ale widoki sa czasami naprawde nieprzyjemne, uzbrojenie ludzie i druty kolczaste swiadcza ze cos zlego moze sie tam dziac. Prowincja jest z reguly bardzo spokojna i mozna sie tam naprawde bezpiecznie przemieszczac i trudno sobie wyobrazic, ze cos mogloby sie stac.

To na razie tyle. Jak przyjdzie mi cos jeszcze do glowy to bede uzupelnial podsumowanie Ameryki Srodkowej.
Nasze dalsze przygody sa dosptepne w Dzienniku podrozy po Ekwadorze:

Monday, January 09, 2006

Copa Airlines – linia lotnicza bez certyfikatu Unii Europejskiej ale jednak jakos funckonuje!!


Rano zrywamy sie aby zdazyc na lotnisko. Postanawiamy dotrzec jednak busem. Nasz host mowi nam jaki autobus wziasc I ponoc z tego miejsca gdzie wysiadziemy taksowka na lotnisko bedzie kosztowac tylko 1-2 dolary zamist 10. No wiec czekamy na bus. Po 5 minuatach podjezdza. 25 minut jazdy i……. wysiadamy na przystanku jakies 150 metrow od lotniska. He he he – nasz host wzialby stad taksowke za 2 dolce zeby podjechac pod hale wylotow. Na ale nie my. A jeszcze obok przystanku jak na zamowienie czarny, bardzo mily Panamczyk ma swoj wuzek z pusznym, tanim jedzeniem i z napojami ze swiezo wycisnietych owocow.

Jestesmy sporo za wczesniej na lotnisku, ale poddajemy sie procedurze wylotu juz okolo 9 rano. I tutaj mila niespoadzianka. Przy oddawaniu bagazu przedstawiciel Copa Airlines, firmy ktora moim zdaniem jakoscia sowich uslug bije na glowe hiszpanska Iberie usmiechniety pyta sie: Marcin Plewka. Mamy dla pana present od firmy. Lot w klasie biznes, czy decyduje sie pan na to. Oczywiscie szybko sie zgadzam, troche zartujac z Oli ze opowiem jej jak to jest zamawiac 2 languste) Ola oczywiscie z usmiechem oswiadcza ze to skurwysynstwo ze to ona nie dostala tego miescja, ale oczywiscie zartuje cieszac sie radoscia brata ze bedzie podrozowal w tak dobrych warunkach))

Mamy duzo czasu wiec na lotnisku wykorzystujemy czas by zakupic dodatkowa karte pamieci do aparatu. Doswiadczenie z San Blas pokazaly, ze w przypadku miesjc odcietych od siwata a super ciekawych gdzie robimy mnostwo zdjec I krecimy krotkie filmiki wideo karta 2 GB nie wystarcza. Za 100 dolcow dokupujemy wiec 1 GB. I szczesliwie odlatujemy do Ekwadoru

W autobusie spotykamy Katke, ale poza ktorka wymiana spojrzen nie dochodzi do zadnej wymiay zdan. Spedzam czas w wygodnej clase ejecutive. O 11:45 starujemy opuszczajac Panama. Konczy sie jeden etap naszej podrozy przed nami ponad 3 miesiace I prawie cala Ameryka Poludniowa do przejechania

Panama City – piekne miasto bardzo ladnych ludzi


Nasz host dociera puktualnie na miesjce spotkania na dworcu autobusowym. Na imie ma Christian. Taksowka docieramy do jego apartamentu, ktory dzieli jeszcze z dowma kolegami. Wszyscy sa niezlymi luzakami, jaraja caly czas trawa. Czujemy sie podobnie jak w Mexico City. Tutaj tez dostajemy miejsce do spania na podlodze. Ale to nam zupelnie nie przeszkadza. Ciekawostka jest, ze nasi koledzy wszedzie przemieszczaja sie taksowkami i na pytanie a jak dojechac autobusem – odpowiadja ze skomplikowanie i zajmuje do z 2 godziny. Taksowki sa rzeczywiscie super tanie, ale nie mamy zamiaru placic za kazydm razme 2-3 dolary za przemieszczania sie po miescie.

Nastepengo dnia towarzyszy nam kolaga Christiana ktory jest dj w klubie nocnym. Ma 21 lat. Jest bardzo mily. Zwiedzamy miasto oczywiscie autobusami za 25 centow za kazdy przejazd. Okazuje sie ze autobusy kursuja co 1 minute i dojazd do centrum zajmuje nam raptem 20 minut. Panama to najpiekniejsze miasto jakie do tej pory zobaczyliosmy na naszej trasie. Bije wszystkie. Ma piekne stare miasto, ktore jest obecnei restarowane i wysiadlaja stad niebezpiecnzy element. Jest ono polozone nad piekna zatoka ozdobiona paroma gorzystymi wyspami. Ze wybrzeza roztacza sie przepiekny widok na Most Obu Ameryk laczacy oba brzegi kanalu i na dzielnice wierzowcow, przyminijaca z dala amerykanski Manhattan. Rzuca sie wszedzie w oczy brak tlumow turystow, co nas mocno dziwi. Probujemy dostac sie na most Obu Ameryk. Ponoc odkad wiele osob popelnilo tma samobujstwo nie wpuszczaja tam pieszych. Dojezdzamy do strefy kanalu i idziemy na piechote na most w nadzei, ze nikt nas nei zatrzyma, na punkcie kontrolnym nikogo nie ma wiec szybkim krokiem zmierzamy do celu. Niestety nagle z drugie strony panamerikany dociera do nas krzyk policjanta i machanie reka, ktore niestety oznacza – ani kroku dalej.

Poslusznie czekamy az przekroczy ulice pelna pedzacych aut. Jest bardzi mily i nie da sie ublagac. Na moja propozycje zeby przymknal oczy i niby udal sie do toalety w czasie gdy wejdziemy na most reaguje smiechem. Jest sympatyczny i mowi ze zatrzyma dla nas autobus ktory zawiezie nas na drogi brzeg mostu gdzie jest punkt widokowy. Tak tez robimy ale jestesmy zawiedzenie. Nie jest to niestety to samo co spacer po przepieknym moscie.

Wieczorem postanawiamy poznac uroki nocnego zycia panamy. Wedlug naszego hosta Panamczycy to narod wesoly I bawi sie kazdego dnia. W dzielnicy wiezowcow jest prawdziwa mekka klubow, dyskotek i barow. Udajemy sie do wrecz wymazonego dla nas miejsca. Wstep kosztuje tu 0 dolcow, piwo male 1 dolara no I jest to Rock Bar, wiec graja naprawde niezla rockowa muzyke. Jestesmy w 5 tke, zaczyna sie koncert na zywo, gruba babka spiewa a gruby facet gra na gitarze, robia to naprawde swietnie. Bar jest pelny I to pelny pieknych, przepieknych kobiet I wedlug Oli bardzo pryzstojnych facetow)) Chyba Panama bije na glowie pod tym wzgledme inne kraje jesli chodzi o kobiety, chociaz Kostaryka i Gwatemala ja gonia. Dla Oli na pierwszym miejscu pod tym wzgledem pozostaje Kuba. Zmeczeni I troche podchmielenie okolo 2 w nocy wracamy do domu. Budziki nastawilismy na 6:30 bo o 10 musimy byc na lotnisku a wedlug naszych hostow albo zaplacimy 10 dolcow za taksowke albo bedziemy krazyc autobusami przez 2 godziny.

Szczury ladowe wracaja tam, gdzie ich miejsce.


I znowu ladujemy w Miramar. Tutaj przybijamy krotko piatke z wlascicielem hotelu, w ktorym wczesniej spalismy kupujemy wode i wpsakujemy do znanego nam juz autobusu. Na szczescie jest godzina 12. A wiec w Colon powinnismy wyladowac okolo godziny 15. Jest jeszcze jedna dobra wiadomosc. Kierowca informuje nas, ze pociag turystyczny, ktory koniecznie chcielismy zlapac odjezdza z Colon chyba o godzinie 16:00 lub 16:30. I rzeczywiscie. Autobus podjezdza pod sama stajce. Tutaj straznicy maja dla nas mila wiadomosc. Pociag rusza o 17:15. O wiec zdazylismy.

Nawet mamy czas by wyruszyc do kafejki internetowej, by wreszcie bo ponad tygodniowej ciszy dac znac wszystkim, ze zyjemy. Okazuje sie ze nasze przypuszczenia okazaly sie sluszne. Wszyscy juz strasznie przejeli sie brakiem wiesci od nas. Nasza mama zadzwonila nawet do Gabi do Kostaryki, a to znowu ustalila, ze przekroczylismy granice z Panama 28 grudnia. To bardzo mile, ze wszyscy sie tak martwili, ale jest jasne, ze czasem po prostu podorzujac nei masz dostepu do internetu, szczegolnie na wyspach zamieszkalych przez indian w bambusowych chatach, gdzie zamiast elektrycznosci na klepisku rozpalone jest ognisko.

I znowu widzimy tez straszne Colon, przed ktorym wszyscy nas ostrzegali. Naprawde niektore ulice wygladaja tu przerazajaco o czym juz pisalismy. Nam sie na szczescie nic nie dzieje i szczesliwie wsiadamy do pociagu relacji Colon – Ciudad Panama. Niestety nie jest to zwykly pociag, ale super luksusowy Express, ktory w godzine przemierza okolice kanalu panamskiego aby dotrzec do wybrzeza Pacyfiku. Za luksu trzeba placic, wiec bulimy za godzinna jazde astronomiczna sume 22 dolarow, ale nie chce opuscic okazji zobaczenia kanalu, bo to jedyna taka mozliwosc, poza zaokretowaniem sie na jakis statek. Czujemy sie tu jak wyrwani z innej bajki. Witaja nas przepiekne leganckie hostessy i wagon restauracyjny o wyposazeniu, jakiego nei powstydzilyby sie najlepszy hotel w Warszawie. Napoje kosztuja od 2 do 4 dolarow. Rezygnujemy wiec z tej przyjemnosci. Mamy swoj pyszny taniutki prowiant. Na szczescie w cenie biletu wliczony jest skromny poczestunek, z ktorego oczywiscie nie rezygnujemy. Pociag przemierza rzeczywiscie przepiekne obszary. Jest wiec u dzungla i jeziorka i bagna, no i wreszcie kanal po ktorym przemieszczja sie olbrzymie transportowce.

Strefa kanalu panamskiego do 1999 roku nalezala do USA, zwykli panamczycy poza tymi, ktorzy tu pracowali nie mieli tu wstepu. W strefie znajdowaly sie wojska USA, piekna domy, amerykanskie szkoly i supermarkety. Do dzis strefa kanalu, bedaca juz integralna czescia Panamy wyroznia sie wyraznie od pozastalej czesci kraju. Rowno przystrzyzona trawa, dobre drogi i brak smieci wsazuja ze jeszcze niedawno byl tu troche inny swiat. Po odejsciu amerykanow 4000 Panamczykow stracilo prace. Ale za to jak mowia miejscowi Panama tak naprawde od tego momentu odzyskala faktyczna niepodleglosc.

Po godzinie jazdy szczesliwie docieramy do Ciudad Panama. Teraz tylko nalezy dotrzec na miejsce spotkanai z naszym hostem, z ktorym Ola umowila sie telefonicznie jeszcze z Colon.

Thursday, January 05, 2006

2 dni na Rica Mar


Wkrotce po zwiedzeniu cmentarza otrzymujemy informacje: Rica Mar sie zbliza, badzcie gotowi. I rzeczywiscie po 30 minutach widzimy znowu nasz statek. Zaloga wita nas cieplo, a Tigre zegna.
Tym razem podroz Rica Mar ma trwac az dwa dni. Trasa jest podobna, ale naszym marynarzom najwyrazniej sie nie spieszy. Gabriel ma rodzine na Narganie i tam wlasnie mamy spedzic pierwsza noc, kapitan i jeszcze jeden marynarz maja dom na Carti i tam tez zakotwiczymy sie na kolejny nocleg.
Do Nargany przybijamy juz po 30 minutach. Mamy w koncu okazje zeby zwiedzic ja lepiej. Jak juz pisalam wczesniej jest tu siedziba panamskiej gwardii. Co ciekawe na Tigru na przyklad w ogole nie ma policji. Kuna zdecydowali ze beda tam sie rzadzic sami. San Blas mimo przynaleznosci do Panamy posiada dosyc duzy stopien niezaleznosci. Wieczorem na statek przychodzi dosyc ciekawy gosc, ktory jeszcze pare lat temu byl deputowanym do parlamentu. Teraz zajmuje sie turystyka, nastepnego dnia pokazuje nam hostel jaki otworzyl, niestety nie ma zbyt wielu gosci. Hostel jest o.k. ale wyspa niestety nie nalezy do najlepszych miejsc na spedzenie wakacji.
Pierwsza noc na statku. Rozkladamy sie na deskach przykrytych plandeka. Nad nami niebo mrugajace do nas milionem gwiazd. Jest cudownie dopoki niebo nie przykryje sie chmurami i nie zaczna sie na nas lac strumienie wody. Wlazimy do kajuty i rozkladamy sie na ziemi. Nie sa to zbyt komfortowe warunki. Caly czas zjezdzamy do dolu, a poza tym marynarze maja dosyc specyficzny zwyczaj. Jak tylko klada sie do lozek wlaczaja glosno radio. Przez pierwsza czesc nocy leci muzyka ale juz o 4 nad ranem budza nas huczace wiadomosci. Przez polsen slyszymy co sie dzieje w Rosji i na Ukrainie. Budzimy sie dosyc niewyspani i przez caly dzien czaimy sie wokol kajuty myslac o jakims dyskretnym zlikwidowaniu radia, albo chociaz jego uciszeniu poprzez wyrzucenia w morska ton baterii... Oczywiscie w koncu tego nie robimy.
O dosyc wczesnej porze doplywamy na Carti. Zar leje sie z nieba. Umieramy a tu nie ma gdzie sie wykompac. Decydujemy sie wypozyczyc od Indian kajak i poplynac na lad. Wsiadamy do czulna i zaczynamy wioslowac. Sa lekkie fale i czujemy sie dosyc niestabilnie. W polowie drogi miedzy wyspa a ladem przeplywajacy obok rybacy mowia ze jest tu niebezpiecznie, ze sa rekiny. Robi nam sie troche slabo, czym predzej doplywamy do brzegu. Wlazimy po blotnistym dnie do metnej wody, w ktorej nie wiadomo co sie czai. Mamy paranoje ze przyplynie krokodyl, bo kawalek dalej widzimy cos co moze byc rzeka. Siedzimy wiec w kucki rozgladajac sie nerwowo. Marcin dzierzy w dloni wioslo. Ochlodzilismy sie, ale srednia to byla przyjemnosc...
Kolejna noc na statku wyglada podobnie. Piekne niebo, chmury, deszcz, kajuta, radio. Ale i tak wyspalismy sie niezle, bo moglismy zajac lozka marynarzy, ktorzy spali w swoich domach.
Super czujemy sie na Rica Mar, moglibysmy na niej spedzic jeszcze spokojnie ze dwa tygodnie. Niestety nasza wielka przygoda konczy sie w Miramar.

Wednesday, January 04, 2006

Cmentarz


2 stycznia wynajmujemy czolno Kuna od rodziny Samiego - chlopaka wygladajacego na geja, o ktorym pisalam juz wczesniej. Mielismy przez to pewne spiecia z szefem kabanii, bo oczywiscie chcial zeby za 15 dolcow wypozyczyc kajaki u niego, razem z gia. Uzyskalismy jednak zgode Sahili na wypozyczenie lodki w wiosce.
Chcielismy poplynac na lad, gdzie znajdowal sie cmentarz Tigre. Lodka wypozyczona za 2 dolce miala jeden maly defekt - dziore w srodku. Wygladalo to tak ze Alicia i Samy wioslowali a ja wybieralam wode. Na drugim czulenku plynal Marcin z Marina i jeszcze jednym chlopcem.
Przez cala droge modlilismy sie zeby fala nas nie wywrocila, te indianskie kajaki sa niczym lodeczki zrobione z papieru. Czujesz sie na nich zupelnie niestabilnie. Po okolo 15 minutowym wioslowaniu doplynelismy na lad. Rozpoczelismy marsz w dzungli. Zaczely siekac komary. W tym rejonie istnieje zagrozenie malaria... a my nic wczesniej nie bralismy... towarzyszyl wiec temu dodatkowy dreszczyk emocji... Ale cmentarz chcielismy zobaczyc prawie ze za wszelka cene.
Po paru minutach w koncu go zobaczylismy. Byl niewielki. Pare grobow usypanych z ziemi, na nich malutki stolik przysloniety daszkiem. Na stoliku rozne rzeczy - zaleznie od osoby ktora zostala w tym miejscu pochowana. Zazwyczaj sa to jednak - talerz, kubek, szczoteczka do zebow i mala lodeczka, czyli najwazniejsze przedmioty codziennego uzytku, ktore zmarly zabiera ze soba na tamten swiat.
Indianie Kuna wierza w swojego wlasnego Boga i maja wlasne rytualy, chociaz czesto powiezchownie zaakceptowali chrzescijanstwo. Nestor powiedzial mi wczesniejk ze akceptuja Chrystusa jako zbawce, ale jako zbawce bialych i latino. Indian Kuna zbawil kto inny.

Sammy ostrzega nas ze jezeli potkniemy sie i przewrocimy na cmentarzu wkrotce smierc zapuka do naszych drzwi... Przelykamy ciezko sline... Ale na szczescie nic takiego sie nie dzieje. Wracamy z cmentarza odwiedzajac jeszcze po drodze bezludna wyspe.

Tuesday, January 03, 2006

Chicha


Sylwester okazal sie byc niczym w porownaniu z tym co wydarzylo sie dnia nastepnego. 1 stycznia miala akurat miejsce Chicha - wielka celebracja otrzymania przez dziewczynke pierwszej miesiaczki, a mowiac jasniej - poprostu Wielka Popijawa. Chicha to napoj ktory przygotowuje sie miedzy innymi z kukurydzy, zlewa sie do dzbanow i czeka az zacznie fermentowac i uzyska odpowiedni smak i aromat. Przypomina troche wino. Kiedy Chicha jest gotowa cala wioska zbiera sie w specjalnie do tego wyznaczonej chacie. Na srodku staje dziewczyna - bohaterka ceremonii, ktora jest jednak osoba ktora z calej tej zabawy czerpie najmniej przyjemnosci. Ma ona cale cialo, lacznie z twarza pomalowane na czarno, co ma chronic ja przed zlymi duchami, musi tkwic tak jak kolek w jednym miejscu trzymajac waze pelna napoju koloru krwi.
Cala reszta swietnie sie bawi. Indianie podchodza ze swoimi kubeczkami z lupin kokosu i dolewaja sobie co chwile Chiche. Zarowno mezczyzni jak i kobiety (nie wiem nawet czy kobiety nie czesciej :). W ten sposob zaczyna sie wielka popijawa. Indianie po kilku godzinach sa kompletnie pijaniutcy. Na poczatku leci tradycyjna muzyka i Kuna tancza, tak jak nas tego uczyli Fedel i Nestor (kobiety i mezczyzni podskakuja na przeciwko siebie, ci pierwsi graja przy tym na fletopodobnym instrumencie), pod koniec imprezy wszyscy juz skacza, czy raczej zataczaja sie w rytm piosenek latynoskich.
Wszyscy pala. Papierosy i fajki. Jest to komiczny widok - tradycyjnie ubrane Indianki Kuna pijaniusienmkie z fajkami w zebach. Czasem pochylaja sie zeby zwymiotowac, po czym... pija dalej.
Istniejacy do tej pory dystans miedzy Nami a Nimi jakby znika. Podchodza do nas, caluja, przynosza Chiche, daja papierosy, zycza ciagle Szczesliwego Nowego Roku.

Dla mlodych Indianek Chichi jest momentem przelomowym, od tej pory moga wyjsc za maz. W spolecznosci Kuna poslubienie 13, 14 letniej dziewczyny jest rzecza normalna.

Zobaczenie Chichi bylo dla nas przezyciem niesamowitym, nie wiem czy nie naciekawszym w calej naszej podrozy.

Monday, January 02, 2006

Feliz Ano Nuevo! czyli sylwester na wyspie


Nie dosc ze wyladowalismy chyba w jednym z najegzotyczniejszych miejsc jakie istnieja na Ziemi, to jeszcze mielismy tyle szczescia ze zobaczylismy dwa wielkie swieta - Sylwester i Chiche. I zrobilismy przy tym tysiace zdjec!

W ostatni dzien roku 2005 obudzil nas szum fal. Wstalismy i zjedlismy jedna z puszek z chlebem. Wyszlismy znowu do miasta. Poznalismy tam Fidela - milego ojca rodziny, ktory ma plany otworzenia na wyspie muzeum. Byla to pierwsza osoba spotkana poza strefa turystyczna ktora nie patrzyla sie na nas jak na zwierzatka w zoo, ani nie chciala nam czegos sprzedac. Fidel normalnie z nami rozmawial, a na koncu zaprosil nas zebysmy spedzili ta wyjatkowa noc razem z nim i z jego rodzina. Umowilismy sie ze najpierw pojdziemy razem na posiedzenie Sahili, a pozniej cos razem zjemy. Az nie moglismy w to uwierzyc!! Wiec spedzimy Sylwestra w domu Indian Kuna!!
Wkrotce potem nawiazalismy kolejna ciekawa znajomosc. Tym razem juz nie byl to nikt z Kuna :). Byla to natomiast Niemka Marina, bedaca na 3 tygodniowych wakacjach w Panamie razem ze swoja przyjaciolka Amerykanka Alicia. Spedzimy z nimi wspolnie reszte naszego czasu na wyspie.
Wszystko ukladalo sie super oprocz jednej rzeczy: skonczylo nam sie miejsce na karcie w aparacie. Byla pelna zdjec! Zaczelismy nawet juz kasowac czesc zdjec z Kostaryki. Na wyspie oczywiscie cos takiego jak komputer nie istnialo. Pytalismy tez wszystkich turystow. Jedyna nasza nadzieja znajdowala sie na zakotwiczonym na wodach Tigre jachcie... Liczylismy na to ze maja laptopa tylko ze za bardzo nie wiedzielismy jak mamy sie do nich dostac. Coz... stal sie cud, bo to gora przyszla do Mahometa. Mieszkancy jachtu podplyneli na swoim pontonie na nasza plaze sie wykompac. Okazali sie byc bardzo milymi ludzmi, mieli laptopa i ZGODZILI SIE NAS ZABRAC NA SWOJ JACHT w celu zgrania zdjec na nasz dysk mobilny. Szczescie nasze nie znalo granic! Pierwszy raz w zyciu bylam na jachcie, i to w jakich zabawnych okolicznosciach!
Nasi zbawiciele okazali sie para bardzo nieprzecietna - bylo to malzenstwo Francuza i Irlandki, ktorzy po paru latach ciezkiej pracy w banku w Londynie postanowili rzucic wszystko i wybrac sie w podroz jachtem przez Ocean Atlantycki i dalej hen hen az do Nowej Zelandii. Tam tez bowiem maja plan sie osiedlic i zalozyc rodzine. Zegluja na razie od ponad roku.
Lzejsi o pare kamieni ktore spadly z serca (karta byla znowu gotowa na przyjedzie kilkuset zdjec!) i bogatsi o pare nowych wrazen wrocilismy na wyspe. Razem z Niemka i Amerykanka zabralismy sie do rozpracowania butelki rumu. O godzinie 23 bylismy juz w calkiem niezlych humorach. Pojawil sie nagle gia (tym razem inny, mlody i bardzo mily) i zaoferowal ze zabierze nas na spotkanie Kongresu. Podeksyctowani szlismy przez wioske. Ciemnosc panujaca na ulicach (na Tigre nie ma elektrycznosci) rozjasnialy swiatla z rozpalonych w chatach ognisk. Weszlismy do budynku Kongresu, gdzie siedzialy juz tlumy (Tigre ma tysiac mieszkancow). Na samym srodku rozwieszone bylo 7 hamakow. Na kazdym z nich lezal jeden mezczyzna. Kazdy z nich mial na sobie garnitur, krawat i kapelusz. To byla Sahila w pelnym skladzie. Teraz, w tym miejscu bila od nich powaga, ale zaledwie jakies 2 godziny wczesniej widzielismy z Marcinem jak dwoch jej czlonkow obalalo nad woda butelke jakiegos trunku, po czym wysikiwalo sie do morza :).
Wybila polnoc. Nasz gia poprowadzil nas do hamakow. Po koleji sciskalismy reke kazdemu ze starcow zyczac Szczesliwego Nowego Roku! Pozostali Indianie Kuna tez na wzajem zyczyli sobie i nam wszystkiego dobrego. Udalismy sie do domu Fidela, gdzie zostalismy poczestowani ryba z ryzem. Przyszedl Nestor. Zaczeli nas uczyc tradycyjnego tanca Kuna.
Mhm. Mowi sie ze jaki sylwester taki caly rok. Jezeli jest to prawda, to rok 2006 bedzie dla nas rokiem naaaprawde wyjatkowym.