Monday, January 02, 2006

Feliz Ano Nuevo! czyli sylwester na wyspie


Nie dosc ze wyladowalismy chyba w jednym z najegzotyczniejszych miejsc jakie istnieja na Ziemi, to jeszcze mielismy tyle szczescia ze zobaczylismy dwa wielkie swieta - Sylwester i Chiche. I zrobilismy przy tym tysiace zdjec!

W ostatni dzien roku 2005 obudzil nas szum fal. Wstalismy i zjedlismy jedna z puszek z chlebem. Wyszlismy znowu do miasta. Poznalismy tam Fidela - milego ojca rodziny, ktory ma plany otworzenia na wyspie muzeum. Byla to pierwsza osoba spotkana poza strefa turystyczna ktora nie patrzyla sie na nas jak na zwierzatka w zoo, ani nie chciala nam czegos sprzedac. Fidel normalnie z nami rozmawial, a na koncu zaprosil nas zebysmy spedzili ta wyjatkowa noc razem z nim i z jego rodzina. Umowilismy sie ze najpierw pojdziemy razem na posiedzenie Sahili, a pozniej cos razem zjemy. Az nie moglismy w to uwierzyc!! Wiec spedzimy Sylwestra w domu Indian Kuna!!
Wkrotce potem nawiazalismy kolejna ciekawa znajomosc. Tym razem juz nie byl to nikt z Kuna :). Byla to natomiast Niemka Marina, bedaca na 3 tygodniowych wakacjach w Panamie razem ze swoja przyjaciolka Amerykanka Alicia. Spedzimy z nimi wspolnie reszte naszego czasu na wyspie.
Wszystko ukladalo sie super oprocz jednej rzeczy: skonczylo nam sie miejsce na karcie w aparacie. Byla pelna zdjec! Zaczelismy nawet juz kasowac czesc zdjec z Kostaryki. Na wyspie oczywiscie cos takiego jak komputer nie istnialo. Pytalismy tez wszystkich turystow. Jedyna nasza nadzieja znajdowala sie na zakotwiczonym na wodach Tigre jachcie... Liczylismy na to ze maja laptopa tylko ze za bardzo nie wiedzielismy jak mamy sie do nich dostac. Coz... stal sie cud, bo to gora przyszla do Mahometa. Mieszkancy jachtu podplyneli na swoim pontonie na nasza plaze sie wykompac. Okazali sie byc bardzo milymi ludzmi, mieli laptopa i ZGODZILI SIE NAS ZABRAC NA SWOJ JACHT w celu zgrania zdjec na nasz dysk mobilny. Szczescie nasze nie znalo granic! Pierwszy raz w zyciu bylam na jachcie, i to w jakich zabawnych okolicznosciach!
Nasi zbawiciele okazali sie para bardzo nieprzecietna - bylo to malzenstwo Francuza i Irlandki, ktorzy po paru latach ciezkiej pracy w banku w Londynie postanowili rzucic wszystko i wybrac sie w podroz jachtem przez Ocean Atlantycki i dalej hen hen az do Nowej Zelandii. Tam tez bowiem maja plan sie osiedlic i zalozyc rodzine. Zegluja na razie od ponad roku.
Lzejsi o pare kamieni ktore spadly z serca (karta byla znowu gotowa na przyjedzie kilkuset zdjec!) i bogatsi o pare nowych wrazen wrocilismy na wyspe. Razem z Niemka i Amerykanka zabralismy sie do rozpracowania butelki rumu. O godzinie 23 bylismy juz w calkiem niezlych humorach. Pojawil sie nagle gia (tym razem inny, mlody i bardzo mily) i zaoferowal ze zabierze nas na spotkanie Kongresu. Podeksyctowani szlismy przez wioske. Ciemnosc panujaca na ulicach (na Tigre nie ma elektrycznosci) rozjasnialy swiatla z rozpalonych w chatach ognisk. Weszlismy do budynku Kongresu, gdzie siedzialy juz tlumy (Tigre ma tysiac mieszkancow). Na samym srodku rozwieszone bylo 7 hamakow. Na kazdym z nich lezal jeden mezczyzna. Kazdy z nich mial na sobie garnitur, krawat i kapelusz. To byla Sahila w pelnym skladzie. Teraz, w tym miejscu bila od nich powaga, ale zaledwie jakies 2 godziny wczesniej widzielismy z Marcinem jak dwoch jej czlonkow obalalo nad woda butelke jakiegos trunku, po czym wysikiwalo sie do morza :).
Wybila polnoc. Nasz gia poprowadzil nas do hamakow. Po koleji sciskalismy reke kazdemu ze starcow zyczac Szczesliwego Nowego Roku! Pozostali Indianie Kuna tez na wzajem zyczyli sobie i nam wszystkiego dobrego. Udalismy sie do domu Fidela, gdzie zostalismy poczestowani ryba z ryzem. Przyszedl Nestor. Zaczeli nas uczyc tradycyjnego tanca Kuna.
Mhm. Mowi sie ze jaki sylwester taki caly rok. Jezeli jest to prawda, to rok 2006 bedzie dla nas rokiem naaaprawde wyjatkowym.

No comments: