Saturday, December 31, 2005

Tigre


Niepewnie stawiamy pierwsze kroki na wyspie na ktorej przyjdzie nam spedzic nastepne pare dni. Prowadzi nas znajomy Gabriela. ¨Najpierw musicie odwiedzic Sahile, to jest nasz kongres, ktory decyduje o wszystkim i wam tez musi wydac zezwolenie na pobyt tutaj.¨ Patrzymy sie na siebie z usmiechem, robi sie naprawde ciekawie. Ulice na Tigre sa duzo szersze niz na Carti i jest tu bardzo czysto, nie ma paletajacych sie pod nogami smieci. Kuna wychylaja sie ze swoich domow i przyjaznie do nas machaja, dzieci podbiegajac wolaja co chwile Hola! Hola!. Tylko kobiety, szczegolnie te starsze zachowuja dystans, dla nich jestesmy przede wszystkim potencjalnymi kupcami ich wyrobow, czyli moli i koralikow. Na nasz widok wyskakuja szybko prezentujac kolorowe kawalki materialow albo bizuterie, szepcza cos przy tym, z reguly w swoim wlasnym jezyku. Podchodzimy do nich, udajac ze jestesmy zainteresowani, w rzeczywistosci Marcin wykorzystuje te chwile zeby robic zdjecia z ukrycia. Kiedy widza ze marni z nas klienci zaczynaja fukac i szeptac coraz i coraz szybciej, brzmi to troche jak rzucane na nas zlowrogie zaklezie.
Siedziba kongresu to chata jak wszystkie inne wkolo, tylko duzo od nich wieksza. Wchodzimy. W srodku siedzi dwoch dziadkow, jeden na hamaku, drugi na krzesle. Mowimy im jaki jest cel naszej wizyty i ile chcemy tu zostac. Kiwaja z aprobata glowami. Mowia zeby udac sie do szefa kabani. A czy mozemy pytac o nocleg tez zwyklych ludzi? Tak, mozemy zaden problem. Jaka mila ta Sahila :). Spodziewalismy sie raczej jakiegos srogo wygladajacego wodza. Podarowujemy im w prezencie dwie z naszych licznych pomaranczy.
Dochodzimy na koniec wyspy, gdzie jest specjalnie wyznaczona strefa dla turystow. Nie ma tu normalnych domow, sa tylko ladne zriobione z bambusa i slomy kabanie, jedna restauracja, palmy i przepiekna plaza. Widac ze kiedys w tym miejscu znajdowalo sie lotnisko. Wita nas szef kabanii. Dowiadujemy sie ze nocleg kosztuje 10 dolcow od lebka. Na szczescie po raz kolejny od wydania kupy pieniedzy ratuje nas nasza casa de campania (namiot :). Szef chce 10 dolarow ale za 3 noclegi za nas dwoje. Cena jest super, wiec zostajemy.
Kolejna postacia ktora sie pojawia jest gia, czyli przewodnik po wyspie. Jest to mezczyzna w podeszlym wieku, ktory przedstawia nam swoj notesik, w ktorym ma adresy turystow z roznych krajow ktorzy odwiedzili Tigre. Podaza za nami do miejsca, gdzie chcemy sie rozbic, mowi ze kiedy juz skonczymy chetnie oprowadzi nas po miescie. Zaczynamy sie obawiac ze pobyt na tej cudownej wyspie moze zostac dosyc powaznie zaklocony `przez nieodstepujacego nas na krok gie. Staramy sie wiec w jakis uprzejmy sposob go splawic. I wkoncu udaje sie. Zanim rozkladamy namiot wskakujemy do wody. Jest genialnie! Myslelismy ze Tigre bedzie wyspa bardziej dzika i zupelnie nieturystyczna, ale i tak baaardzo cieszymy sie ze tu trafilismy.

No comments: