Thursday, December 29, 2005

SZYBKO!!!! Kostaryka - Poblacion de Miramar


Wyjechanie z dosyc dzikich regionow Kostaryki na Panamerikane zajmuje nam wiecej czasu niz myslelismy. Najpierw pelzniemy autobusami, zeby w koncu zlapac stopa - goscia ktory mknie sportowym samochodem po fatalnych dziurawych gorskich drogach. Pedzi doslownie jak szalony, az... spod maski wybucha dym i... na tym konczy sie nasza jazda. Jedziemy z jego znajomymi, drugim samochodem pare kilometrow dalej skad lapiemy na stopa Anglika i Amerykanina. Amerykanin to mlody chlopak, ktory przyjechal tutaj na rok pracowac na farmie. Mowi ze odnalazl tu to czego szukal - spokoj. Nastepny stop to... kolejny gringo i gosc z Jamajki. Ten pierwszy wyjechal ze Stanow po zwyciestwie Busha w ostatnich wyborach, kupil farme i postanowil sie osiedlic. Jest to niesamowite jak duzo obcokrajowcow emigruje do Kostaryki! W sumie nic w tym dziwnego, jest to kraj spokojny, ktory nie zaznal jak inne wyniszczajacej wojny domowej, guerilli, brutalnej dyktatury, czy lewackich eksperymentow. Jest najbogatszy w tym regionie i ma tysiace przepieknych miejsc do zaoferowania. I wcale nie jest taki drogi, jak nam wczesniej mowiono!
Dojezdzamy stopem do jednego z tych magicznych miejsc z ktorych za nic w swiecie nie da sie ruszyc dalej. Robi sie ciemno, zaczyna padac deszcz, wszystkie samochody jada w przeciwnym kierunku! A chcielismy tego dnia dojechac chociac do granicy!! Bardzo zalezy nam na czasie, bo chcemy dotrzec jak najszybciej do wysp San Blas, ktore znajduja sie jeszcze daleko za Ciudad Panama, w strone granicy z Kolumbia, a nie jestesmy pewni czy tak latwo jest tam doplynac i pozniej stamtad wrocic, zeby zdazyc na samolot. Nagle pojawia sie niczym statek widmo olbrzymi autobus. Jedzie Pan do granicy? pytamy kierowce. Jade do Ciudad Panama - odpowiada. Wybaluszamy oczy ze zdziwienia i wsiadamy! Chwila zastanowienia, czy jedziemy z nim rzeczywiscie do konca. Kosztuje to 20 dolcow wiec nie zbyt wiele jak na taki duzy odcinek, zaoszczedzilibysmy caly dzien... Z drugiej strony zawsze gardzilismy takimi autobusami... pozatym przejedziemy pol Panamy zupelnie po ciemku nic z niej nie widzac. W koncu magia San Blas dziala i decydujemy sie jechac.
Na granicy przechodzimy kontrole podobna do tych jakie maja miejsce na amerykanskich lotniskach... Placimy po dolcu i jedziemy dalej. O 7 rano wjezdzamy do wielkiej metropolii - Ciudad Panama. Stamtad od razu bierzemy autobus w strone Colon, wysiadamy po drodze zeby dotrzec do portu Coco Solo, wyczytalismy bowiem w przewodniku LP ze stamtad mozna sie zabrac na statek plynacy na San Blas.
Port Coco Solo to jedno z tych miejsc gdzie diabel mowi dobranoc. Wjezdzamy zdezelowanym chicken busem do zamieszkalego calkowicie przez czarnych portowego miasta. Miasta... wlasciweie jest to pare blokow, przy olbrzymim porcie, gdzie stoja statki i tysiace kontenerow z towarem. Wysiadamy. Z nieba leje sie zar. Jestesmy naprawde zmeczeni. Niestety pracownik portu informuje nas ze stad nie odplyniemy, musimy spytac w Colon albo jeszcze lepiej w Poblacion Miramar. Wypijamy po zimnym piwie w przyportowej obskurnej spelunie i wracamy w strone Colon.
Colon to naprawde podle miasto. Nie wiem czy nie najgorsze jakie spotkalismy dotad na swojej drodze. Ma slawe superniebezpiecznego i takie chyba jest w rzeczywistosci. Zeby dojsc do portu przechodzimy przez dzielnice czarnych. Rozpadajace sie blokowiska, zagladasz do klatek, a tam gruz i smieci, ze scian budynkow leje sie woda, pewnie popekaly jakies rury, na ulicach porozbierane na czesci samochody. Gapiacy sie nas ze zdziwieniem Murzyni. W porcie znowu odsylaja nas z kwitkiem. Stad nie odplyniecie. Jedzcie do Poblacion Miramar. 3 godziny drogi autobusem. O.K. Padamy juz troche na twarz, ale jedziemy. Robimy wczesniej zakupy - chleb, puszki, woda.
Autobus mknie przez nadmorskie tereny. Przepiekne! Dzungla, woda i male, kolorowe miasteczka, niczym wyrwane z bajki, opowiadanej dzieciom na dobranoc. Nombre de Dios, Palenque i w koncu Miramar! W malutkim milym porcie zakotwiczone sa 2 statki. Sa to kutry Indian Kuna transportujace towary z ladu na wyspy. Oba plyna na San Blas. Jeden z nich wyrusza jutro o swicie. Mielismy wczesniej dylemat na ktora wyspe plynac, bo tak naprawde zbyt wiele o nich nie wiedzielismy, wiec stwierdzilismy ze poplyniemy poprostu tam gdzie statek. Coz... statek wyruszajacy o swicie plynie w strone granicy z Kolumbia i oplywa po drodze baaaardzo duzo wysp. Mozemy wiec zdecydowac po drodze ktora nam sie podoba. Marynarze jednak najbardziej zachwalaja wyspe Tigru. Mowia ze jest przepiekna, nie ma turystow, jest spolecznosc Kuna i obok piekna plaza. Cala ta wycieczka ma kosztowac nas zaledwie 15 dolcow od osoby. Przed 6a mamy sie stawic gotowi w porcie. Z bijacym sercem idziemy po niwiemilugodzinach bez snu spac. Czujemy ze jutro zacznie sie wielka przygoda.

No comments: