Saturday, December 24, 2005

San Jose - cos wiecej niz kolejne miasto

Najbogatszy kraj w tym regionie wita nas... fatalna, dziurawa autostrada i nastepujacymi jedna po drugiej kontrolami policyjnymi. Jedna z nich czepia sie kierowcy dlaczego zabral obcokrajowcow, ze to podobno zabronione... Co za bzdura! Udaje nam sie w koncu jakos mimo tych przeciwnosci dojechac pod wieczor do San Jose. Tam czeka juz na nas Gabi ze swoja siostra Alex. Gabi jest znajoma Marcina z Niemiec, spedzila u nas sylwestra w zeszlym roku. Teraz my u niej spedzimy Boze Narodzenie. Zabiera nas do domu swoich rodzicow. Poznajemy Papi, Mami i Paule - najstarsza z siostr oraz jej dzieci. Siedzimy przy stole, jedzac kolacje. Co za super rodzina! I co za wspanialy dom nam sie trafil na spedzenie najwazniejszego dla nas swieta w roku!
Nastepnego dnia Paul zabiera nas do Centrum. To naprawde swietna kobieta! Jedna z tych w ktorych zakochujesz sie od pierwszej chwili i mimo ze znamy sie od wczoraj mam wrazenie jakby byla nasza dobra znajoma przez cale zycie. Odwiedzamy naprawde ciekawe Museo de Jade. Pozniej udajemy sie na Avenida Central. Tam wpadamy w samo serce swiatecznego szalenstwa. Jest 23 i wszyscy robia ostatnie zakupy. San Jose jest zupelnie inne niz wszystkie dotad przez nas odwiedzone stolice centroamerykanskie. Wyglada zupelnie jak jakies miasto europejskie. Idziemy na wielki targ, gdzie Paul kupuje mi typowe kostarykanskie sandalki... Jest strasznie mila, slyszala historie o moich rozwalajacych sie butach i postanowila sprezentowac mi te...
Rozdzielamy sie z Paul na 2 godziny. Coz... my tez musimy kupic jakis prezent. Dziwne uczucie.. Cale zycie robisz swiateczne zakupy gdzies w warszawskich centach handlowych, ewentualnie w Jankach... a tu nagle przychodzi ci robic to w stolicy Kostaryki... No i co tak naprawde powinnismy kupic??? Nie mamy pojecia... W koncu kupujemy olbrzymi ladny globus :). Wydaje nam sie ze jest to prezent dosyc oryginalny, no i jak by nie bylo zwiazany z tym w jakim charakterze my sie tu znajdujemy...
Spotykamy sie Paul, ktora wrecza nam torebki pelne konfetti. W San Jose nie ma oczywiscie sniegu, ale i tak cala Avenida Central jest biala. Kazdy idzie dzierzac w dloni torebke podobna do naszej i rzuca w przechodzacych obok papierowy puch! Jest to niezla zabawa! Marcin niestety nie ma tego dnia szczescia. Wczesniej rozwalil sobie dosyc powaznie palec o wystajacy z chodnika metalowy kikut, teraz ktos sypnal mu konfetti prosto w twarz i pare malych kuleczek utkwilo mu pod powieka. Spedzamy z Paul jakies 15 minut na wyjeciu mu tego z oka. Coz nie ma to jednak jak prawdziwy snieg...



autor: Ola

No comments: